Czwarty wymiar literatury
Tekst autorstwa Anny Sokalskiej – gościa DF 2019.
Czas jest niemym, ale w oczywisty sposób istotnym bohaterem każdej opowieści. Bez niego akcja nie ruszyłaby naprzód, a jego ograniczenie jest często głównym elementem motywującym bohaterów do intensywnego działania. Dopóki poruszamy się w ramach świata rzeczywistego, oddziaływanie Czasu na postaci jest jednak sprowadzone do dwóch aspektów: albo umyka on zbyt szybko, kradnąc bohaterom dech i zawężając im pola manewru, albo wlecze się leniwie, odbiera sprawność utraconej młodości i powoli zabija gasnącą nadzieję. Czas jest więc dwulicowym bóstwem mającym moc dynamizować historię, nadawać jej rys „kina akcji”, lub też przeciwnie, decydować o nastroju melancholii. Płynące z tego możliwości narracyjne są jednak dużo bogatsze, niż w pierwszej chwili może się wydawać.
Jak zauważa Tadeusz Boy Żeleński w swej przedmowie od tłumacza, która poprzedza polskie wydanie „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta: „…prawdziwym bohaterem dzieła Prousta jest Czas; czas, który jest współczynnikiem wszystkich osób, współaktorem wszystkich zdarzeń; czas, który sam Proust mieni czwartym wymiarem. Każda z figur przeżywa na kartach powieści lat kilkanaście, czasem kilkadziesiąt; w przeciwieństwie do Balzaka, który wydobywa z każdej postaci zwłaszcza to, co w charakterze człowieka jest stałe i niezmienne, Proust dąży do oddania nieustannej płynności stanów duszy, pozornej niekonsekwencji charakteru, określonych bardziej złożonymi, ale niemniej konkretnymi prawami”.
Z kolei w „Sto lat samotności”, balansując między realizmem a magicznością, Gabriel Garcia Márquez używa Czasu-koła, aby zaakcentować ludzką skłonność do popełniania błędów – niejako ci sami bohaterowie odradzają się w kolejnych pokoleniach, zdaje się ślepi na nauczki od losu i zapętleni w nielinearnym biegu historii.
Jeszcze szersze możliwości Czasu objawiają się w powieściach fantastycznych, pozwalając podróżować poprzez jego przestwór lub manipulować jego biegiem, czy to za pomocą magii, czy potęgi fizyki, a paradoksalnie rozprawy nad naukowym problemem dylatacji czasu, spowalniającego lub przyspieszającego w zależności od siły grawitacji, mogą połączyć science-fiction z fantasy, a nawet z mistyką.
Tak czy inaczej, uciekając się do fantastyki czy też nie, potęgi Czasu nie sposób przecenić. A jednak, choć wyposażeni we wrodzony instynkt unikania śmierci, obłożeni limitem czasu, zdajemy się nie reagować na wszystkie mniej i bardziej zuchwałe kradzieże cennych chwil – czy to przez pracę, czy chociażby internet. Co to jednak znaczy dobrze wykorzystać „swój” Czas? Przecież cokolwiek zrobimy, tak samo będzie nam umykał, i tak samo wszyscy w końcu znajdziemy się w ostatecznym momencie; niczego nie odwrócimy, nie zmienimy, nie pójdziemy już dalej. Nasz czas nieodwracalnie przeminie. To straszne. Jesteśmy całkowicie bezsilni. Wobec tego nieprzyjemnego objawienia, trochę jak w prozie H. P. Lovecrafta, możemy wybrać tylko jedno z dwóch wyjść: ignorancję, albo szaleństwo.