Artystka plastyczka
Dzisiaj mamy dla Was pracę Kamili Modrzyńskiej „Artystka plastyczka”, która w naszym konkursie zajęła 2 miejsce w kategori powyżej 16 lat. Miłej lektury!
MAJA
13/01/2399@18:00:00UTC+01
Jestem Maja — artystka plastyczka.
Sięgam po odrobinę masy bioskin i rozpłaszczam ją na metalowej wypustce zastępującej mi nos. Obok mnie wyrenderowany hologram zgranej z dysku duszy: Elżbieta Wysocka, lat 37, samobójstwo. Oglądam ją ze wszystkich stron i rzeźbię we własnej twarzy. Mam teraz szerokie brwi, a tęczówki w kolorze neonowej zieleni. Ugniatam odstające uszy. Dodaję róż na policzki i szarość pod oczami.
Dusza Elżbiety śpi, ale mam notatki. Osoba cicha i nieśmiała, mało gadała, dużo się śmiała. (Szybko umierała.) Do swojego męża mówiła: Bartuś. Bartłomiej, gdy podpadł.
Zakładam błękitną perukę i odrzucam loki do tyłu. Związuję je w luźny węzeł różową wstążką — jak na hologramie. Po raz ostatni uśmiecham się szeroko do Elżbiety w lustrze i idę na nasze spotkanie.
— Witaj, Bartuś! — wołam od progu restauracji.
Patrzy na mnie bez słowa. Bez reakcji. Bez uniesienia brwi. Wreszcie podchodzi i przytula policzek do mojej twarzy, aż zaczynam drżeć o trwałość masy. Niepotrzebnie. Mojej twarzy nic nie ruszy, bo jestem w tej chwili Elżbietą. Bioskin jak marzenie.
Jestem Maja, dama do towarzystwa trzeciej generacji.
ELŻBIETA/MAJA
Spotkanie towarzyskie, 13/01/2399@19:00:00UTC+01, przydział: 2 godziny
Rumienię się nieśmiało jak Elżbieta, ale w czasie posiłku pozwalam sobie na kilka niewinnych żartów. Bartuś jest wniebowzięty; im bardziej uspokaja się jego oddech, tym wyżej lecą wskaźniki nastroju, które wyświetlają mi się przed oczami. Szczyt słupka szczęścia osiąga, gdy trącam palcami jego dłoń. Spoglądam w oczy, w których świeci słońce.
— Tęskniłem za tobą — mówi. — Wiedziałem, że do mnie wrócisz.
Już wiem, co się szykuje. Takich jak on kasuję podwójnie. Bezbronni, nieszkodliwi wariaci. Widzisz, tato, dlatego pozwalam im zabrać mi imię, głos… I twarz.
Jeszcze chwila i Bartłomiej wybucha płaczem.
Szlocha, gdy odprowadzam go do drzwi. Oczy Elżbiety też są pełne łez; woda mile podkreśla ich zielony odcień. Pociągam nosem.
— Wiem, że nie jesteś moją Elą — mówi, stając w progu. — Ale dałaś mi dziś szczęście, o którym mogłem tylko marzyć.
— Spoko, stary — mamroczę, przez zaskoczenie wypadając z roli.
— Kim jesteś? Tak naprawdę?
Nie wiem, o co mu chodzi.
— Jestem Elżbieta.
— Masz rodzinę? Przyjaciół?
Moje usta… usta Elżbiety rozchylają się bez dźwięku, neonowe oczy drgają niespokojnie.
— Narzeczonego? — indaguje Bartłomiej. — Masz kogoś, kto zadba o ciebie po tym, jak uszczęśliwisz innych? Nie, ty jesteś jak selkie. Zrzucasz swoją twarz. Uważaj, by ktoś jej nie skradł, selkie.
Elżbieta milczy.
MAJA
13/01/2399@21:00:00UTC+01
Zmywam rumieńce i zdejmuję policzki. Chwilę później z lustra spogląda na mnie srebrna maska. Sam metal. W obudowie błyskają moje oczy, naturalnie niebieskie. Odkładam perukę na bok.
Zdecydowałam się na wszczepy po szesnastych urodzinach. Chciałam, by było mi łatwiej. Długi rodziców spłaciłam w rok. Szkoda, że tego nie dożyli.
— Tato, powiedz mi, czym jest selkie — mówię na głos.
Komputer wyszukuje informacje i zaczyna opowiadać niskim, ciepłym głosem:
— Kobieta ze szkockiej legendy, która potrafi zamienić się w fokę po narzuceniu na siebie skóry zwierzęcia.
Próbuję zmarszczyć brwi, ale metal nie posiada mimiki. Wysuwam szufladę, na dnie której leży nieładna, postrzępiona i przybrudzona twarz. Zaplastykowali ją dla mnie, żebym miała na pamiątkę. Już parę lat się zbieram, żeby przywrócić ją do świetności. Kiedyś nosiłam na niej różowy błyszczyk i czarne kreski na powiekach. Miałam wtedy może trzynaście lat.
— W większości legend selkie jako kobieta zakochuje się…
— Stop!
Tata, jak nazywam komputer, posłusznie milknie. Nie chcę słuchać o miłości. Nie chcę słuchać o miłości, gdy sama jestem rozpaczliwie pusta. Bartłomiej miał nosa. Nie mam chłopaka, rodziny ani przyjaciół. Jestem tylko ja: Maja, Elżbieta, Kamila, Sylwia, Agata. A czasem nawet Wiktoria. I jest przy mnie tata.
Samej jest łatwiej żyć.
— Dziękuję, tato. Opowiedz mi… opowiedz mi o dzieciństwie w zamierzchłej przeszłości. Opowiedz mi o dzieciństwie w dwudziestym drugim wieku.
Zamykam z hukiem szufladę i sięgam po bioskin. Stworzę sobie nową twarz: wysokie łuki brwiowe, spiczasty nos i pełne wargi. Skończyłam pracę na dziś, więc mogę zaszaleć.
ELŻBIETA
spotkanie towarzyskie, 21/01/2399@22:13UTC+01, przydział: 3 godziny
— Bartuś! Tęskniłam.
— Ja też.
Tym razem spotykamy się w barze. Błękitne włosy opadają mi na twarz, a przed oczami mam wskaźniki zadowolenia: Bartuś cieszy się na mój widok. Zamawia nam dawkę szczęścia: dopaminę w ampułkach. Biorę jedną i czuję się jak zwycięzca.
Tym razem przed wyjściem mówi, że chce mi coś zaoferować. Muzyka gra głośno, więc wychodzimy na zewnątrz. Stajemy w ciemnym zaułku, światła neonów drażnią nasze oczy. Śmierdzi ściekami i wymiotami.
— Prześwietliłem cię, Maja. Łatwo cię znaleźć w sieci. Jesteś jednym z ostatnich ludzi ze slumsów podwarszawskich.
— A co ty mnie tak stalkujesz? — Mrużę oczy.
— Twoi rodzice byli szczurami laboratoryjnymi w badaniu sprawdzającym konsekwencje nadużywania VR. Nie masz nikogo. Jesteś sama. Jesteś samo…
— Nie!
Moja warga… warga Elżbiety drży. Cofam się o krok, szukam wzrokiem czegoś, czym mogłabym się zasłonić. Choć mam na sobie koszulkę, jestem obnażona. Ona jest obnażona.
— To nieprawda — protestuję.
— Nie masz nic. Nie masz nikogo. Jesteś śmieciem dryfującym w bagnie technologii. Zakładasz czasem swoją twarz czy za bardzo się wstydzisz?
— Nie, nie… — mamroczę.
Chcę wyjaśnić: to wcale nie tak.
Twarz w szufladzie się nie brudzi. Nie niszczeje. Szuflada jest bezpieczna. To nie ma nic wspólnego ze wstydem. Jak mogłabym się wstydzić samej siebie? Przecież…
— Chcę, żebyś była ze mną.
Drżę. Wyciągam z plecaka bluzę i zakładam ją, ale chłodne uczucie obnażenia nie ustępuje. Unoszę brwi Elżbiety, nie rozumiejąc, o czym mówi Bartłomiej.
Jego słowa mnie dziwią, bo tym razem wykupił u mnie trzy godziny i spędziliśmy je bardzo pracowicie. On opowiadał mi o kasetach z poprzedniego świata, które trzymał na strychu, a ja mu o kotku, którego miałam w dzieciństwie. Dane się zgadzały. Kot Elżbiety miał na imię Muchomor.
Bartłomiej mówił mi, jak bardzo mnie kocha, a z każdym słowem jego wskaźnik satysfakcji rósł.
— Mamy jeszcze kwadrans — sprawdzam zegar w głębi głowy — więc jeśli się pospieszysz…
Cmoknął.
— Nie o tym mówię. Chcę cię na stałe. Chcę, żebyś ze mną zamieszkała. Chcę, żebyś gotowała mi obiady i słuchała, jak narzekam na pracę. Chcę cię przytulać przed snem. Nie martw się, zapłacę.
— Nie chcę twoich pieniędzy. Dobrze zarabiam.
— Nie oferowałem pieniędzy.
Znam profil Bartłomieja, każda pracownica naszego ośrodka ma dostęp do informacji o klientach. VR developer, pracuje na tym samym stanowisku od jedenastu lat, jest wdowcem od trzech. Dwie nieruchomości, jedna nad wysuszonym zbiornikiem wodnym, które w poprzednim świecie nazywało się Zalew Miętkowski, druga w mieście.
— Nie potrzebuję twoich pieniędzy, wpływów ani domu. — Uśmiecham się grzecznie. — Wiesz, ja cenię sobie wolność. Nie możesz mi dać nic, czego już nie mam.
— Mogę.
Marszczę brwi, unoszę wzrok. Nie rozumiem tej zagadki.
— Mogę cię pokochać — mówi Bartuś.
MAJA » » » ELŻBIETA
Zalew Miętkowski dwa lata później, popołudnie
Choć dostęp do Elżbiety miałam od początku świadczenia usługi, dopiero po roku mogłam stworzyć sobie obraz jej małżeństwa. Ułożyłam go sobie z przelotnych zaskoczeń i urwanych w połowie gestów.
Za pierwszym razem, gdy podbiegłam do bezpańskiego kota i go przytuliłam, Bartuś przyglądał mi się w zaskoczeniu. Zrozumiałam, że wyszłam z roli i nie zaczepiałam już dachowców. Elżbieta lubiła koty, ale tylko te zadbane.
Drugi raz zdarzył się, gdy Bartłomiej przyszedł do domu pijany, a ja go przytuliłam.
— Czemu nie urządziłaś mi awantury? — pytał potem z wyrzutem.
Trzeci raz, to było w naszą pierwszą rocznicę. Bartuś opowiedział mi o Elżbiecie. Opowiedział wszystko, czego nie było na dysku.
— Nie rozumiem, dlaczego nie jesteś okrutna — powiedział na koniec.
— Dlaczego miałabym?
— Nie taką cię pokochałem — ciągnął. — Nie rozumiem. Sypiałem na kanapie po kłótni. Byłaś oziębła, gdy w odwecie nie spełniałem twoich zachcianek. Byłaś zależna ode mnie, ale zamiast się uwolnić, odgrywałaś się. Boleśnie. Dlaczego nie jesteś okrutna, Elżbieto?
Pocałowałam go, bo tak mnie nauczył okazywać uczucia.
A potem wysłałam go na kanapę.
ELŻBIETA
2/05/2401@20:00:00UTC+01
Elżbieta lubiła okrucieństwo, a Bartłomiej lubił kontrolę. Myślę, że nie pilnował jej tak, jak mnie. Myślę, że byłam dla niego zakupem, więc pozwalał sobie na więcej.
— Jak było w bibliotece? — pyta, gdy wracam ze spaceru.
— Dobrze, dzięki.
— Czemu nie powiedziałaś mi, że wybierasz się też na zakupy?
Milknę. Kupiłam wodę i książkę.
— Ukrywasz coś przede mną?
Elżbieta… nie, ja — niepewnie kręcę głową. Chyba powinnam się teraz oburzyć, ale nie mogę zapomnieć o domu, który dał mi Bartłomiej i ciepłym ciele, do którego mogłam przytulić się co noc.
— Myślisz, że nie możesz mi zaufać? Znam takie jak ty. Myślisz, że jesteś ode mnie sprytniejsza, dlatego wciąż muszę cię sprawdzać. Wiem, że coś kombinujesz. Takie jak ty zawsze spiskują, Ela.
Elżbieta cofa się o krok.
— Chcesz uciec? Powiedz mi! Chcesz uciec jak selkie?!
MAJA
12/05/2401@9:20:21UTC+01
Nasz kontrakt jest bezterminowy, mogę go zerwać w każdej chwili.
Gdy Bartłomiej wychodzi do pracy, jeszcze przez chwilę nasłuchuję ciszy. Oddycham głęboko. Zostałam sama.
Widzisz, tato, nie tak miało być. Nie po to zdecydowałam się na operację twarzy, by teraz żyć jak biedak ze slumsów. Nie, ja zawsze chciałam być od ciebie lepsza.
— Tato — mówię głośno, choć od trzech lat nie zwracałam się tak do komputera, bo głupio mi było przy Bartłomieju — opowiedz mi legendę selkie.
Jednocześnie wyciągam walizkę i zaczynam wrzucać do niej zawartość szafy. Na dno trafiają sukienki Elżbiety, spodnie Elżbiety i staniki Elżbiety.
— Selkie to kobieta, która potrafi zamienić się w fokę po narzuceniu na siebie foczej skóry — opowiada tata.
Podchodzę do lustra i zrywam płaty bioskin z policzków. Nerwy lekko pieką, gdy tracą połączenie. Po raz pierwszy od trzech lat widzę w lustrze twarz z metalu. Tracę ekspresję: nie mam już brwi do unoszenia ani ust do rozciągania w uśmiechu. Dość. Mam dość Elżbiety.
Czuję się wolna.
— W większości legend selkie jako kobieta zakochuje się w mężczyźnie…
Otwieram szufladę, w której chowam wstydliwą przeszłość. Zmarszczyłabym brwi, gdybym je miała. Wyciągam kilka szmatek i pudełko z farbami.
Szuflada jest pusta.
— …Gdy selkie chce wrócić do oceanu, mężczyzna chowa lub niszczy foczą skórę, by temu zapobiec.
Przeklinam pod nosem.
W głębi mieszkania słyszę ciche kroki. Gdy unoszę wzrok znad biurka, widzę stojącego w progu Bartłomieja. Uśmiecha się na mój widok. Słupki satysfakcji mówią mi, że jest… zadowolony.
— Widzisz, wiedziałem, że muszę cię pilnować. To mieszkanie zna każdy twój krok i oddech. Czujniki wiedzą, dokąd chodzisz. Łóżko informuje mnie, ile czasu w nim leżysz.
Podchodzi do mnie i głaszcze po metalowym policzku.
— Twoja twarz wysyła mi powiadomienie, gdy się jej pozbywasz.
— Włamałeś się do mnie… do mojego oprogramowania.
Bartłomiej wzdycha. Choć nie widzę tego w jego zachowaniu, słupki twierdzą, że mi współczuje. Smutek. Dlaczego miałby mnie żałować?
— Miałaś tyle możliwości. Mogłaś być szpiegiem, złodziejką, oszustką. Mogłaś kraść cudze tożsamości.
— Oddaj mi moją twarz — mówię prawie stanowczo.
Bartłomiej nie odpowiada. Krąży wzrokiem po moich policzkach, nagich i czystych jak płótno gotowe do położenia pierwszej warstwy pigmentu.
— Wiesz, czego nauczyła mnie Elżbieta?
Kręcę głową i myślę o pustce, jaką stworzyli w moim życiu rodzice. Rodzice, bezwładne kukiełki w wielkiej machinie, które nie potrafiły się o mnie zatroszczyć.
— Nauczyła mnie, że jeśli sam nie jesteś zły, to ktoś uczyni zło tobie.
***
— Tato, jak kończy się legenda o selkie?
— Nigdy dobrze. Albo odzyskuje wolność i jest samotna, albo mężczyźnie udaje się zmusić ją do zostania z nim na zawsze.
Musiałam znaleźć inne zakończenie. Bartuś, mój Bartuś. Aż do końca kochałam go jak Elżbieta.
W spadku zostawił mi moją twarz.