Dziewczyna, co nie miała implantów
Opowiadanie Roberta Traczyka „Dziewczyna, co nie miała implantów” zwyciężyło w tegorocznym konkursie Kryształowych Smoków w kategorii powyżej 16 lat. Jest ono ostatnim z nagrodzonych w tym roku prac. Pozostałe znajdziecie również tutaj. Miłej lektury!
– Hej, patrzcie na to! – Zakrzyknął Adi, a z jego palca wystrzelił promień laserowego światła, którym pokroił tort na prawie równe kawałki.
– Adi, przypaliłeś! – Ofuknęła go Ada. Dziewczyna Adiego, mimo że dwa razy mniejsze od swojego partnera bez przerwy strofowała swojego ukochanego.
– Przy chlebie się sprawdza. Nie trzeba wkładać kromek do tostera.
– Jeszcze w kutasa to sobie wszczep.
– Już coś tam mam! – Mrugnął Adi. Ada w odpowiedzi jedynie przewróciła oczami. Coraz bardziej irytowała mnie ta moda na implanty. Tym bardziej, że zarabiałam ciałem. Znaczy się jako modelka. Nie wyobrażam sobie cyborgów na wybiegu. Wyglądałoby to, co najmniej, nieestetycznie. Niestety niektórzy projektanci podejmowali już takie eksperymenty, jak na razie dość chłodno przyjęte w środowisku. Naprawdę kiedyś zastąpią nas roboty?
– I jeszcze zniszczyłeś ścianę! – Ada wskazała na wypaloną kropkę wielkości główki od szpilki.
– Nic się nie stało. I tak miałam ją niedługo odmalować. – starałam się załagodzić sytuację.
– Odważnie zaprosiłaś nas na imprezkę do domu, więc nie powinnaś ponosić z tego powodu kosztów. – Leo podniósł się z kanapy. Był ponad dwumetrowym, wielkim jak szafa facetem. Niemalże cyborgiem. Liczba wszczepów w jego ciele przewyższała średnią krajową, a różni gadżeciarze z zazdrością spoglądali na te elektroniczne modyfikacje, a gadżeciary z nadzieją czekały na dotyk jego robotycznej ręki. Leo pracował w branży budowlanej. W milczeniu patrzyliśmy jak celuje w naruszoną ścianę. Z roboręki chlusnęła fala farby, która o dziwo jednolitą warstwą pokryła większy fragment ściany. Niestety, nie tylko ściany, ale też szafę, stół, ciasto i Adiego, który stał najbliżej. Na szczęście butelki z alkoholem były wreszcie zamknięte
– Przepraszam, dopiero to testuję. – Uśmiechnął się Leo. W tym czasie Ada zdążyła nakrzyczeć na Adiego, za jego ubogacony farbą wygląd. Na szczęście z tej niezręcznej sytuacji wyrwał nas dzwonek do drzwi.
– Tylko nie mówcie, że zamówiliście striptizerów.
– No co ty, to nie wieczór panieński. – Zaśmiał się Adi, a Ada o mało co nie zabiła go wzrokiem. Dosłownie. Z jej implantu oka wydobył się impuls elektryczny, który ugodził chłopaka w tors.
– Za co? – Jęknął Adi, ale Ada już ruszyła do drzwi.
– No chodźcie! – Otworzyłem drzwi. Za nimi był dron z wielką paczką.
– Przesyłka dla pani Idy Pim. – Mechanicznym głosem powiedział dron. Jeszcze niedawno wyświetlał nazwisko jako hologram. – Przystępuję do skanowania gałki ocznej.
– Ale ja nie mam implantu!
– Według regulaminu firmy jest to jedyny sposób odbioru paczki z dostawą do domu. – wyjaśnił robot.
– Mogę pokazać dowód!
– Przystępuję do skanowania gałki ocznej.
– Nie mam danych w oku, głupi blaszaku!
– Dawaj tę paczkę! – Ada postanowiła mnie wesprzeć.
– Zarejestrowano agresywne zachowanie wobec kuriera. Uruchamiam tryb bojowy. – Z drona wysunęło się coś, co przypominało działko. Wszyscy się odsunęliśmy. Lepiej nie zadzierać z pocztowymi dronami. Niejeden, liczący na łatwy fant, złodziejaszek się o tym przekonał.
– Jakie są inne sposoby odbioru paczki?.
– Przesyłkę można odebrać w biurze firmy.
– Dziękuję. Odbiorę ją tam jutro.
– Potwierdzić rezygnację z odbioru paczki?
– Tak. – Dron odleciał tam skąd przyleciał.
– Powinnaś w końcu sobie coś wszczepić. Chyba nie chcesz zostać jedną z tych sekciarzy. Dzięki mojej robonodze zawsze jestem na czas! – Ada pochwaliła się swoim najnowszym nabytkiem wysoko podwijając sukienkę. Leo mimowolnie się oblizał.
– Na szczęście, do tego nie potrzebuje żadnych modyfikacji. – Odkręciłam ochlapaną farbą butelkę.
Powoli otworzyłam oczy. Zobaczyłam znajomy wzór kropek na suficie. Na szczęście skończyłam w swoim łóżku. Pomacałam niezrobotyzowaną dłonią wokół siebie. Na szczęście byłam sama. Zdecydowałam podnieść się, na razie do pozycji siedzącej. O dziwo czułam się całkiem nieźle. Głowa lekko ciążyła, ale nie bolała. Rozejrzałam się po pokoju. Wszędzie walały się butelki, szklanki, kieliszki oraz niedojedzone przekąski. Farba na dobre już zaschła. Mam nadzieję, że Leo dotrzyma słowa i to wyczyści. Impreza była całkiem udana. Na razie nie zamierzałam zajmować się sprzątaniem. Po krótkim prysznicu ruszyłam odebrać mój urodzinowy prezent. Biuro firmy kurierskiej było dość daleko, ale dochodziła tam bezpośrednia linia powietrznego metra.
Dość dziwna nazwa, na system próżniowych tuneli unoszących się nad miastem. Czy Metro nie powinno być pod ziemią? Za bilet zapłaciłam gotówką. Kioskarz, jak zwykle, był sfrustrowany poszukiwaniem drobnych. Podróż minęła bez przeszkód. Udało mi się znaleźć miejsce siedzące. W wagonach metra są miejsca oznaczone specjalnie dla osób nieposiadających modyfikacji w układzie szkieletowo-mięśniowym, głównie emerytów. Kolejny plus bycia naturalsem.
W siedzibie firmy kurierskiej nie było kolejki. Młoda recepcjonistka sprawnie skanowała paczki. Ze zgrozą zauważyłam, że zamiast dłoni ma przyczepiony skaner. To się nazywa poświęcenie dla zawodu.
– Chciałabym odebrać paczkę. – Kobieta uniosła skaner do mojej twarzy. – Nie mam elektronicznego oka. – Zaprotestowałam.
– W takim razie proszę wypełnić formularz. – Podsunęła mi tablet. Dotknęłam go kilka razy palcem, ale nie reagował. Tymczasem dziewczyna beznamiętnie skanowała kolejne paczki.
– Przepraszam. To nie działa. – Dziewczyna popatrzyła na mnie jak na idiotkę. Wzięła tablet do ręki (tej, która nie była skanerem). Wszystko działało. Ja dotknęłam ekranu. Nie działało.
– Czy ma Pani wzmocnione przewodzenie impulsów elektrycznych?
– Nie.
– To wiele wyjaśnia. – Kobieta odkręciła sobie palec i podała mi go, po czym wróciła do pracy. Używając go jako rysika wypełniłam krótki kwestionariusz z danymi osobowymi.
– Dziękuje. – Podałam tablet i palec recepcjonistce. Dziewczyna nie przerywając skanowania paczek wyjęła sobie oko, które skierowała na wyświetlacz.
– Na prawdę nie ma pani żadnych modyfikacji? – W jej głosie słychać było wyraźną nieufność
– Tak. Ale nie jestem z tej sekty… – Kobiety to nie uspokoiło.
– Proszę potwierdzić. – Wyciągnęłam swój krążek dowodu osobistego.
– Zgodnie z rozporządzeniem ministra hologramowe dowody osobiste są nieważne już od kilku dni. Akceptowanie są tylko chipy podskórne.
– To co mam zrobić?
– Proszę jak najszybciej wszczepić sobie chip. Inaczej nie mogę pani pomóc.
Chciałam zaprotestować, ale dziewczyna tak ostentacyjnie skupiła się na skanowaniu kolejnych przesyłek, że uznałam to za bezcelowe.
Za ladą nie było nikogo. Kilkukrotnie uderzyłam w staromodny dzwonek. Po chwili zza kotary wychyliła się starsza kobieta. O dziwo nie miała w sobie żadnych wszczepów, co było dość osobliwe, jak na pracownicę studia modyfikacji „Modyfikejszyn-Skaryfikejszyn”. Na szyldzie, prócz nazwy, dumnie straszyła trupia czaszka.
– Co robimy, kochanieńka? Laser w oczach? Robo-ramię? Stopo-koła? Narzędzia w palcach? – Zapytała takim tonem, że zrobiło mi się niedobrze. Niezbyt lubię, gdy ktoś zwraca się do mnie jak do dziecka.
– Tylko chip osobowy.
– Nie masz jeszcze chipu? – Zmierzyła mnie wzrokiem. Jednak jej głos wciąż był obrzydliwie słodki.
– Ani żadnego innego wszczepu. – Dodałam z dumą. Starałam się ignorować infantylizowanie mojej osoby. Co prawda ważyłam 45 kg, na co wiele pracowałam, ale miałam niemalże 180 cm wzrostu.
– Przemyślałaś to dobrze, moje dziecko? Modyfikacje to nieodwracalna zmiana. Mogą wydawać się modne, mogą wydawać się potrzebne, ale to niewolnictwo. Chcesz być uzależniona od kawałka metalu?
– Już jestem. Nie mogę odebrać mojego urodzinowego prezentu. Niedługo nie będę mogła kupić biletu na powietrzne metro.
– Co za głupiutka nazwa. Czy metro nie powinno jeździć pod ziemią? – Roześmiałyśmy się obie. – W każdym razie. – Kobieta momentalnie zrobiła się bardzo poważna. – Nie warto niszczyć takiego ciała dla głupiej paczki.
– Dostałam ją od moich przyjaciół!
– To dlaczego nie dostarczyli jej osobiście? – To było dobre pytanie. Skoro Ada wiedziała, że nie mam wszczepów dlaczego nie zamówiła paczki na swoje oko?
– Przemyśl to jeszcze, kochanie. Do jutra możesz rozumieć więcej.
W drodze do powietrznego, co za idiotyczna nazwa, metra rozmyślałam. Może rzeczywiście nie potrzebuję tego wszczepu? Przynajmniej na razie. Mogę zadzwonić do Ady i poprosić, żeby przerejestrowała tę paczkę na swoje oko. Albo upoważnić ją do odbioru. Chociaż nie, tego bez chipu też nie zrobię. Poza tym takie sytuacje będą się powtarzać. Zerknęłam na ekran odjazdów. Mój pociąg właśnie podjeżdżał na stację. Szybko rozejrzałam, lewo, prawo, lewo, jak uczyli w szkole, i ruszyłam pędem na stację.
– Stój! Proszę się zatrzymać! – Usłyszałam za sobą głos. No tak, jeszcze policji mi tu brakowało. Oczywiście się zatrzymałam. Nie miałam szans na ucieczkę przed cyborgowatymi facetami.
– Wie pani dlaczego panią zatrzymuje. – Zapytał policjant. Jak oni wszyscy miał dwie roboręce i mnóstwo dziwnych wszczepów w twarzy.
– Przepraszam, spieszyłam się na powietrzne metro…
– Co za idiotyczna nazwa. – Zaśmiał się. – Teraz na pewno już pani nie zdąży. Poproszę dokumenty. – Podałam mu holograficzny dowód.
– Nie wie pani, że holograficzne dowody osobiste są już nieważne? Proszę udostępnić chip lub oko do zeskanowania.
Napad na lombard na stacji powietrznego metra Wrocław – Psie Pole. – Odezwało się radio policjanta. Z radością usłyszałam tę informację!
– Nie mogę. Mam interwencję. – Spokojnie odpowiedział mężczyzna.
– Napadają tam na sklep, a pan zatrzymuje ludzi przechodzących w niedozwolonym miejscu?
– Proszę nie wartościować. To pani nie usprawiedliwia. Trzeba mieć szacunek do prawa. Proszę o chip lub oko .
– Niestety nie mam wszczepów. – Gdy to powiedziałam jego oczy zmieniły kolor na jaskrawą czerwień.
– W takim razie muszę zabrać panią na komisariat.
– Za przejście przez ulicę?
– Gdybym mógł panią zidentyfikować skończyłoby się na pouczeniu. – Zalał mnie zimny pot. Nie mogłam jechać na komisariat. Wieczorem miałam przymiarki.
– Długo to zajmie?
– Zapraszam do radiolotu. – Wyciągnął rękę by mnie chwycić, jednak ta jakby sflaczała. Zaskoczony policjant zachwiał się i przewrócił. Momentalnie wszystko zamarło. Neony i ekrany zgasły. Ludzie bezradnie, niczym żółwie obrócone nogami do góry, leżeli ociemniali na ziemi. Ci, którzy nie mieli zbyt wiele wszczepów poruszali się na oślep. Oczy modyfikowali sobie prawie wszyscy. Wbiegłam na stację, ale wagony stały nieruchomo na peronach. Wyszłam na zewnątrz. Było tam podejrzanie cicho. Być może dlatego, że latające pojazdy runęły na beton przygniatając pechowców. Zauważyłam rękę, chyba naturalną, która dygotała jak w ataku epilepsji, podczas gdy pozostała część ciała jej właściciela zniknęła pod kadłubem Busolotu. Rozejrzałam się. Zauważyłam kobietę, która niczym ślimak pełzła w poprzek drogi, ciągnąc za sobą ciężkie, stalowe nogi. Jednak zamiast śluzu zostawiała ścieżkę z krwi. Ruszyłam w stronę domu. Podróż pieszo zajmie mi tam ponad godzinę, ale ze swoimi naturalnymi mięśniami poruszałam się dużo sprawniej niż ludzie z nic żelastwem przymocowanym do ich okaleczonych ciał. Albo martwi. Z satysfakcją popatrzyłam na moje niezmodyfikowane ręce. Może po drodze uda mi się odebrać tę paczkę.