Świadomość żmii

  /  Cyber   /  

Świadomość żmii

Kolejne opowiadania z zeszłorocznego konkursu Kryształowych Smoków, to wyróżniona praca Świadomość żmii autorstwa Kamili Modrzyńskiej.  Miłej lektury.

I

SERCE ŻMII POD KWIECISTĄ MASKĄ

 

Przyglądasz się sztucznym obłokom na niebie po drugiej stronie.

Masz tylko kilka chwil, dokładnie dwa przystanki, nim ta rozrywka dobiegnie końca, a twoje myśli będą musiały wpaść w wyznaczony tor, sklecając się w idee i dokładnie wcześniej zaprojektowane ciągi przyczynowo-skutkowe. Po tramwaju chodzi kanar; mija ciebie, poczciwego oficera, nie czekając na bilet.

Zamiast tego zabiera się za sprawdzanie grupy nastolatków wulgarnie pokrzykującej coś o krytyce krytycznej krytyki. Tramwaj zatrzymuje się ze zgrzytem szyn, a młodzi wyskakują na przystanek, zostawiając kanara z niewypisanym mandatem w dłoni.

Słońce na ekranie przed tobą schowało się w chmurach. Patrzysz na przystanek po drugiej stronie pikseli, pełen zabawnych prawie-ludzi, tłuściutkich i niezdarnych, kręcących się chaotycznie po dostępnym im kawałku świata. Znikają, gdy tramwaj rusza.

Marszczysz brwi widząc, jak kilkoro z nich, najwyraźniej najwytrwalszych, zaczęło ścigać się z maszyną. Nim dobiegli do kolejnego przystanku, rozpadało się na dobre. Patrzysz na zawieszonych w czasie ludzi, zamkniętych w niewidzialnej klatce i myślisz o tym, jakie masz szczęście, że urodziłeś się po właściwej stronie ekranu.

Tramwaj wciąż jeszcze stoi, gdy dostrzegasz mnie – młodą kobietę, stojącą z dala od reszty grupy. Mam czerwoną sukienkę i czerwone usta, a złote włosy wiją się wokół mojej twarzy. Tak bardzo różnię się od reszty prawie-ludzi, od szarych stworzeń o bezkształtnych ciałach i niezapadających w pamięć rysach…!

Zauważasz mnie.

Unoszę głowę i spoglądam przed siebie, sprawiając wrażenie, że przyglądam się tobie. Co za śmieszna iluzja, myślisz.

Gdy tramwaj rusza, a ja unoszę dłoń w geście pozdrowienia, niemal spadasz z siedzenia.

 

*

 

Myślisz o mnie cały dzień, o moich szerokich biodrach i o drobnej sylwetce, o czerwonej sukience i szerokich łydkach – badasz wspomnienie, za wszelką cenę chcąc odkryć, co ci umknęło.

Nie wiesz.

Nie pozwolę ci tak szybko zgadnąć. Musisz się trochę wysilić, oficerze, inaczej cały trud pójdzie na marne. Potrzebuję cię.

Idziesz do pracy, gotów tworzyć idee i paradygmaty, ale twój umysł się buntuje. Mimowolnie wracasz myślami do tego, jak ciemne oczy wpatrywały się w ciebie, jakby w ciągu jednej sekundy prześwietliły na wskroś każdy dzień twojej fantastycznej egzystencji. Ale przecież wcale nie wydawałam się zazdrosna.

Dochodzisz do wniosku, że uległeś iluzji. Prawie-ludzie, nawet noszący czerwoną szminkę, nie widzieli ekranów, każde dziecko o tym wiedziało.

Zakręcony ten twój sen, oficerze. Nic dziwnego – miałeś tysiąc lat, by stworzyć sobie świat, w którym nigdy się nie znudzisz. Kto to słyszał, dzielić ludzi na zwykłych i tych za ekranem? Jesteś uzależniony od obserwowania nas, stworzonek, które chyba na pewno nie są prawdziwe.

Myślisz o tym, że pomachałam do ciebie.

Oczywiście, nie wierzysz w to, ale ziarenko zwątpienia zostało zasiane i dojrzewało w twojej głowie cały dzień, aż wreszcie twój szef każe ci iść do domu.

Nie dziękuj.

– Nic z ciebie dzisiaj nie będzie. – Rusza wąsami. Stworzyłeś go na bazie wspomnienia chomika, którego niechcący zabiłeś w dzieciństwie.

– Co się stało? – pytasz, ściągając hełm. Na ekranach wyświetla się bilans twoich myśli. Wpatrujesz się w wykresy z zaskoczeniem. Zwykle równe, regularnie rozkołysane linie wyglądają dzisiaj, jakby powstawały w czasie burzy, pełne są krzywizn i nagłych skoków.

– Takich paradygmatów nie wykorzystam do niczego – stwierdza chomik, a jego ciemne oczy błyskają na chwilę, nim znikną za fałdami tłuszczyku. – Idź do domu.

Wychodzisz, nadal nie rozumiejąc, co się z tobą dzieje. Wracasz na przystanek. Z fascynacją obserwujesz, jak z każdym krokiem stajesz się coraz lżejszy. Twoje stopy zdają się niemal unosić nad ziemią. Analizujesz parametry swojego ciała – przyśpieszony puls, dziwny ścisk żołądka, rozbiegane spojrzenie i coś jeszcze, coś… Coś ci umyka.

Dochodzisz do wniosku, że twoje ciało musiało zostać uszkodzone. Potrzebujesz karetki.

Siadasz na wolnej ławce – do przyjazdu tramwaju zostało osiem i pół minuty – i wybierasz numer na pogotowie. W twoich uszach rozbrzmiewa sygnał, który reanimuje odległe wspomnienie, tak odległe, że nie zdawałeś sobie dotychczas sprawy, że wciąż masz je na składzie.

Na to liczyłam.

Dopiero przy pięćsetnej próbie, po wsiąknięciu w świat filozofów, jedyny świat, do którego miałam dostęp zza ekranu, udało mi się obudzić choć część twojego mózgu. Muszę się śpieszyć – zostało niewiele czasu, nim się rozbijemy, i ty, i ja, i wszyscy na statku.

Książka, którą czytała ci mama, gdy byłeś dzieckiem. Mama. Mama w czerwonej spódnicy i fartuchu, mama śpiewająca piosenki i czytająca Szekspira.

– Pogotowie, słucham?

O serce żmii pod kwiecistą maską! – recytuje damski głos w twojej głowie.

Mama?

Nieważne. Cóż to za słowa, nie wiesz? Skąd one w twojej głowie? Kładziesz dłoń na piersi i czujesz pod palcami serce, które wciąż bije zbyt szybko. Absurdalna metafora, która nie ma sensu… A może tylko tak ci się wydaje? Zamykasz oczy, by skupić się lepiej na śpiewie łomotaniu serca, a gdy i ten dźwięk cię męczy, wsłuchujesz się w otaczające cię głosy – turkot tramwajów kołyszących się na szynach, krążące nad głową samochody, rozmowy starszych osób. Czasem z nieba z głuchym łopotem spadał strącony przez latające maszyny gołąb.

– Halo, panie oficerze? – powtarza dyspozytor z naciskiem. – Proszę sobie nie robić żartów!

– Przepraszam – mówisz i z zaskoczeniem rejestrujesz brzmienie twojego głosu; ochrypłe, dobiegające z daleka słowa. – Już wszystko w porządku.

Dyspozytor rozłącza się. Siedzisz na ławce nieruchomo przez kolejne cztery minuty, aż do przyjazdu tramwaju. Wsłuchujesz się w siebie uważnie i prawie udaje ci się usłyszeć, jak twoje serce nie! serce żmii śpiewa.

Mija kolejnych sto prób. Sto straconych minut. Zawiodłam; wspomnienie mamy nie wybudza cię ze snu. Gdy wracasz do domu, uspokajasz się i nowo odkryty głos w twojej piersi zamiera.

Muszę próbować dalej.

 

II

SMOK W PIĘKNYM LOCHU

 

Każdy z nas wymyślił sobie swój własny sen, by przetrwać hibernację. Ja śniłam o bibliotece, największej bibliotece świata. Gdzie indziej można iść, by nigdy się nie nudzić?

Ostatnią książką, jaką miałam w dłoni, nim błąd systemów alarmowych wyrwał mnie z hibernacji, była rozprawa Karola Marksa. Minęło kilkaset prób, nim zaczęłam szukać odpowiedzi na nasz problem w książkach. Marks twierdził, że świadomość determinuje życie. Nie wiem, czy miał rację, więc czytam dalej.

Choćbym chciała, nie mogę przestać, bo wtedy wszyscy umrzemy.

Czekam, aż wsiądziesz do tramwaju i zajmiesz swoje miejsce, na lewo w trzecim rzędzie od końca. Podchodzę do szyby i pukam w nią.

– Pomóż mi – mówię.

– Kim jesteś?

Kładę dłonie na szkle i powtarzam:

– Pomóż mi.

Tramwaj rusza.

 

*

 

Uciekłeś z pracy! Jestem z ciebie dumna.

No dobrze, może nie tak znów dosłownie uciekłeś. Powiedziałeś szefowi, że źle się czujesz. To wystarczy. Znajdziesz mnie?

Znajdź mnie, proszę.

Znalazłam tego jednego filozofa, który mnie rozumie. Nazywa się Hegel. Zajęło mi to tysiąc siedemset prób. Tysiąc siedemset minut. Hegel mówi, że walka determinuje życie. Zawalcz o mnie i obudź się.

Obudź się dla nas wszystkich.

Snujesz  się jak duch po mieście, od ekranu do ekranu. Niektóre z nich są rozmiaru telebimów, a ludzie zasiadają przed nimi jak kibice w czasie meczu. Krzyczą za każdym razem, gdy dzieje się coś ciekawego.

Zachodzisz do małej kawiarni. Mnóstwo tu ludzi, znacznie więcej, niż byś się spodziewał w środku roboczego dnia. Skąd oni się biorą?

– Kawę z mlekiem.

Siadasz przy barze i patrzysz na nich, stłoczonych wokół ekranu, nie odrywających od niego oczu.

– Dziś rycerz będzie walczyć o kobietę w czerwieni ze smokiem – wyjaśnia kelnerka.

Gdy rycerz pojawia się na ekranie, widzisz swoją własną twarz. Dziwne. Nikt inny nie zauważa nic niepokojącego… a jednak rycerz ma twoje rysy, twój nos, twoje oczy, twoje usta.

Wybiegasz z kawiarni, nie płacąc za kawę i wpadasz prosto na mnie, na kobietę w czerwieni. Teraz mnie pamiętasz – pochodzę z ilustracji w książce, którą w dzieciństwie czytała ci matka.

– Oficerze – mówię – musisz się obudzić.

Chwytam jego rękę i uśmiecham się zachęcająco, choć umieram z niepokoju. Nie ma czasu. Musisz zrozumieć. Opuścić świat iluzji.

Zaczynasz się cofać w głąb kawiarni. Nie, nie, nie!

O serce żmii pod kwiecistą maską! – mówię, mając nadzieję, że rozpoznasz ten kod. – Krył-że się kiedy smok w tak pięknym lochu?

Zamierasz, ale jest już za późno. Strzały przerywają ciszę.

Leżę na ziemi, moja czerwona sukienka w kałuży czerwonej krwi, tworzę wielkie czerwone słońce na ziemi, na błękitnych kafelkach kawiarni i szarym chodniku. Moja pierś zamiera.

Kolejna próba zmarnowana.

Unosisz wzrok i widzisz swojego szefa w towarzystwie stróży prawa.

– To ona – mówi.

Czy aż tak się boisz, kochanie?

 

III

KRUK W GOŁĘBICH PIERZACH

 

Podjęłam dwa tysiące prób, byś się obudził, oficerze, byś mógł uratować nas wszystkich. Nasz statek niedługo się rozbije. Zaczynam tracić pomysły, a jeśli wierzyć kokpitowi, jesteśmy w połowie drogi do obcego ciała, do czegoś wielkiego, czego nie miało tam być, gdy planowaliście tę trasę.

Pozostaje mi dwa tysiące prób, nim się rozbijemy.

Znów biegnę za tramwajem. Zapominasz, kim jestem, czy coś ci zostaje pod tą łysą głową? Zachwycam cię, owszem, ale twoje oczy nie błyszczą tak jak wtedy, gdy kogoś rozpoznajesz.

Po raz setny spotykamy się w kawiarni.

Naturo, kiedyś taki duch szatański w raj tak pięknego ciała wprowadziła? Byłaż gdzie książka tak ohydnej treści w oprawie tak ozdobnej? – pytam i uciekam, nim twój szef mnie zastrzeli. W dłoń wsadzam ci tom Szekspira.

Obserwuję cię przez ekrany, jak otwierasz książkę i odkrywasz na pierwszej stronie dedykację pisaną przez twoją matkę. Odnalezienie jej wymagało ode mnie kilkuset prób spędzonych w interfejsie. Zdjęcia z telefonu synchronizowały ci się w chmurze. Wpadłam na nie niechcący.

Mój sen, sen biblioteczny, urwał się przedwcześnie. Pamiętałam słowa Hegla. Najpierw definiujemy siebie, a potem walczymy o zajęcie należnego nam miejsca w świecie. No więc znalazłam ci tę książkę z dzieciństwa, żebyś sobie przypomniał o życiu poza snem.

Och, wiem, filozofów nie traktuje się dosłownie. Jestem jednak tylko głupiutką blondynką i gram va banque.

To była trzy tysiące osiemset trzydziesta pierwsza próba.

Po powrocie do domu stajesz naprzeciwko ekranu w przedpokoju. Jego dolne krawędzie giną w stosie identycznych butów. Uśmiecham się do ciebie.

– Kim jesteś? Czego chcesz? – pytasz na mój widok.

Mam łzy w oczach i nie mogę wyksztusić ani słowa.

Jednak coś zostaje w twojej głowie – po raz pierwszy przełamujesz zabezpieczenia.

Fragmenty Szekspira, wspomnienie matki.

Kobieta w czerwonej sukience.

Słyszysz mnie. Nareszcie!

– Obudź się, oficerze – mówię.

Mdlejesz.

 

*

 

Ściągam interfejs do inwigilacji snów i wpatruję się w bezkres wszechświata. Bardzo dosłownie, bo jedyne, co widzę z pulpitu śniących pilotów, to gwiazdy w czarnej jak smoła przestrzeni.

Bezkres wszechświata jest przytłaczająco ciemny, wcale nie taki, jak sobie wyobrażałam kilkaset lat temu, gdy opuszczaliśmy Ziemię.

Interfejs mówi, że jesteśmy sto sześćdziesiąt dziewięć minut od rozbicia się na jakimś ciele obcym. Mówi głośno i czerwonymi literami.

Rzucam okiem na zahibernowanych w swoich kapsułach towarzyszy podróży. Posyłam oficerowi Jamesowi Kirkowi, głównodowodzącemu tego statku, pełne niechęci spojrzenie.

Cholera jasna, jestem tylko głupią blondynką, która ma robić dzieci na obcej planecie! Dlaczego interfejs spośród tysięcy kolonizator obudził akurat mnie? Ilekroć dotykam tych przeklętych guzików, stacja podnosi wrzask. Choćbym chciała, nie potrafię zmienić wyznaczonego kursu statku.

Niech to wszyscy diabli.

Zakładam interfejs i znów wchodzę w twój sen. Próba sto sześćdziesiąta ósma.

Uratuj nas, oficerze.